Brama Grodzka jest popularnym miejscem ulicznych grajków, a przynajmniej tak wydawało się Spetember. Znakomita akustyka, trochę wieje, ale ludzi kręci się tam raczej dużo. Muzycy walczą o to miejsce i w ciągu dnia nie ma godziny, żeby nie słychać było fletu, gitary, akordeonu czy bębnów.

September nie znała się na muzyce, ale potrafiła powiedzieć, kiedy ktoś fałszował. A było takich kilku pod Bramą. Tych mijała śpiesznym krokiem, nie obdarzając nawet spojrzeniem. Ale był jeden, którego słuchała z uwagą.

O stałej porze pojawia się w bramie gitarzysta z elektryczną fajką i napojem energetycznym. Jeden z lepszych lubelskich muzykantów, donośnym, czystym głosem śpiewa rockowe ballady Stinga i Dylana.

Dziewczyna zatrzymała się we wnęce, dyskretnie słuchając i uśmiechając się krzywo, z rozbawieniem, kiedy miedzy utworami robił pauzę i teatralnym szeptem oznajmiał:

– To co teraz zagram za darmo? Rachunki się same nie zapłacą – po czym z nieco udawanym oburzeniem dodawał – Co się dzieje z tym miastem?!

Ludzie nawykli do grajków, pomyślała w nagłym przypływie żalu. Przypomniały jej się inne miasta, które miała okazję odwiedzać i przed oczami stanęły jej ludzie zgromadzeni wokół ulicznych artystów. W Lublinie takie widoki można spotkać tylko podczas Carnavalu.

Do wystawionego pokrowca nie wpada ani złotówka. I grajek odchodzi szukać szczęścia w innym miejscu ulicy Grodzkiej.

Dochodziła osiemnasta, trzeci dzień Festiwalu Małych Opowieści. Zachęcona recenzjami znajomych i tytułami historii, zajęła miejsce na Sali Czarnej.

Słuchając legendy o królu Arturze tknęła ją jakaś dziwna, ironiczna myśl. dawnych czasach opowieści słuchało się w domu, na ulicach, teraz opowieści przedstawiane są na dużym ekranie, w budynkach teatrów. Ciekawa rzecz ta ewolucja społeczeństwa, kiedy niewielu już ma czas na wysłuchanie historii do końca.

Zupełnie jak tego grajka spod Bramy.

Opowieści czarowały publiczność i September wyobrażała sobie, że w dawnych czasach tak właśnie musiano słuchać lirników podróżujących z miasta do miasta z balladą o tym czy innym bohaterze. Zasłuchani, zaklęci w kręgu opowieści.

I nagle czar prysł.

Przyjrzała się tekstowi wyświetlanemu za opowiadaczem, wsłuchała się w słowa, które ten wypowiada i zmarszczyła brwi.

Kto choć trochę zna francuski, włoski, angielski czy hiszpański zaraz po opuszczeniu sali zapyta: „kto to tłumaczył?”. I pal licho, kiedy zna te języki. Skupi się na historii i opowiadaczu. I będzie tylko podśmiewywał się z tekstu wyświetlanego na slajdzie. Gorzej, jeśli języka nie zna, a operator slajdów, który zapewne widzi tekst po raz pierwszy, w trakcie opowieści przeskakuje z jednego slajdu na drugi, nagle cofa, by znów przeskoczyć w przód o dwa lub trzy fragmenty, jakby szukał właściwego.

Zakotłowało się w dziewczynie. Na scenie aktorka śpiewała pieśń, a za nią wyświetlał się tekst z poprzedniej sceny lub kolejnej i jeszcze następnej. Rzuciła gniewne spojrzenie operatorowi tekstu.

Czy ten koleś polskiego nie zna? – pomyślała. – A może ma problemy z hiszpańskim?

Bo tak ewidentne błędy mogły zdarzyć się tylko amatorom.

Hiszpańska aktorka kontynuowała bez świadomości zamieszania. I całe szczęście, że był to spektakl. I całe szczęście, że był to spektakl don Kichota. Gdyby nie ten fakt, September pewnie wyszłaby w trakcie.

Późnym wieczorem pod Bramą nie było już żadnych muzykantów, zostały tylko otwarte bary i opowieści. Opowieści przechadzające się po ulicach, siedzące w ogródkach restauracji, oglądające pokazy fontanny na placu Litewskim.

Opowieści, które nie zostaną opowiedziane do końca.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *