Kiedy Marchewa dowiedział się o akcji „Jeden dzień z życia Lublina”, chwycił aparat i pognał na miasto. Chciał sprawdzić czy właśnie dziś 19 maja przydarzy się coś zachwycającego. Chciał pokazać Lublin jako wydarzenie. Niekończącą się kulturalną przygodę, w końcu Lublin już w nazwie ma „miasto inspiracji”.
Krążył ulicami, szukając tematu. Cały dzień chodził. Szukał, zaglądał w każdą uliczkę i nie znalazł tego, czego szukał. Nie zdarzyło się nic medialnego, nic o czym mogłyby trąbić gazety i telewizja. Był to zwykły lubelski dzień. I Marchewa wróciłby do domu mocno zawiedziony, gdyby nie pewne zdarzenie.
Szedł wzdłuż Narutowicza, mijał ludzi, różnych ludzi, różnie ubranych, z różnymi wyrazami twarzy. W pewnym momencie zaczepił go mężczyzna, stojący z dwoma kolegami w cieniu na schodkach kamienicy.
– Zrobi mi pan zdjęcie jak się ściskam z kolegą – powiedział.
Marchewę zamurowało. Spojrzał w dół na aparat, potem na tych kolesi i wzruszył ramieniem.
– Dobra – powiedział.
Zdjęcie trwało chwilę. Jeden moment. Tamci podziękowali, a on poszedł dalej. I nagle zrozumiał.
Był to zwykły dzień dla Lublina. Mijał na ulicy mnóstwo ludzi. Mnóstwo historii, wiele różnorodnych osobowości.
Marchewa wrócił na Krakowskie Przedmieście, żeby tego dnia – 19 maja – przyjrzeć się człowiekowi:
a były też gołębie:
0 komentarzy