Jedenasta edycja Złotych Mrówkojadów to idealne case study dla socjologów czy kulturoznawców badających zjawisko festiwalów. Drogę, jaką przeszły Mrówkojady, można by opisać w 300-stronicowej rozprawie. Teza byłaby prosta: w jaki sposób festiwal, który zrodził się z żartu, który był głosem buntownika wobec sztywnych reguł filmowego światka, urósł do rangi Lubelskiego Festiwalu Filmowego? Bo zmieniła się nie tylko nazwa, nie tylko grafika, ale wraz z tą metamorfozą przekroczono pewien próg dojrzałości. Wcześniej był to tylko złoty mrówkojadek, takie milutkie zwierzątko. A teraz? Czym właściwie jest LFF?
Największy po tej stronie Wisły
Lubelski Festiwal Filmowy okrzyknięto największym spośród wielu po tej stronie Wisły. Zdanie to cytowały lubelskie portale internetowe. Przyjęło się, w sumie dobrze brzmi jako hasło promocyjne. Ale jeszcze lepsze jest inne, rzucone śmiechem-żartem, choć na wpół poważnie. Cały potok frazesów wypowiedzianych przez dyrektora festiwalu w trakcie wywiadu sprowadzić można do jednego prostego zdania: „Chciałbym, żeby widz coś poczuł, nawet gdyby miała to być złość na mnie, że wybrałem ten film. Bo kino ma poruszać”. Brzmi dobrze, kupuję to. Bardziej niż opowieść o filmach, które pokazywano na Berlinale czy w Cannes. Nie obchodzi mnie, gdzie ten czy tamten film był pokazywany wcześniej. Może takie chwalenie się ma sens, może przyciąga publiczność, jednak do mnie nie trafia. Może i ten czy tamten festiwal określa wartość filmu, ale wydobywa też pewien zaściankowy sposób rozumowania. Coś jakby: „nasz festiwal jest dobry, bo mamy na nim filmy z Cannes”. Ale to tak nie działa bo Lublin to nie Berlin ani Cannes, Lublin rządzi się innymi prawami i ma inną publiczność. Myślę, że Lublin w końcu może konkurować z innymi festiwalami kina niezależnego.
9/150/3607
A więc: 9 dni, 150 filmów wybranych starannie, w męczarniach i pocie czoła, spośród 3607 nadesłanych zgłoszeń. Tak się przedstawia bilans. Zatrważająca liczba, kiedy do dyspozycji ma się tylko kilku selekcjonerów. Zastanawiam się, czy mam im współczuć, czy podziwiać? Setki godzin materiału do obejrzenia, a przecież oprócz filmów każdy ma swoje życie, takie normalne: rodzina, dom, praca.
Prawda jest taka: do końca października nie wierzyłam, że ten festiwal się odbędzie. Chyba nikt nie wierzył. No, może z wyjątkiem kilku osób, które nie spały po nocach, zanurzając się w kolejną filmową historię. A czas nieubłaganie płynął.
Ostatecznie udało się. Dlaczego miałoby się nie udać? Grupka kinomanów zapaleńców zrobiłaby ten festiwal, choćby miała paść z wycieńczenia, nawet bez budżetu… No właśnie, bez budżetu… Swoją drogą, kierownik Wydziału Kultury w lubelskim urzędzie popisał się na gali wręczenia Złotych Mrówkojadów totalną ignorancją wobec organizatorów w końcu 11. już edycji festiwalu. Bo żeby nie wiedzieć, kto właściwie organizuje LFF i komu powinno się wręczyć Medal 700-lecia? Nie wiem, w jaki sposób dystrybuują te medale, ale drogi panie M.K., litości! No cóż, świat jest popieprzony pod tym względem, jedni pracują, inni za to dostają wyróżnienia.
Zmiany (zmiany?)
Starym zwyczajem mogłabym teraz napisać, co mi się nie podobało, ale szkoda czasu. Dlatego wymienię kilka mocnych akcentów, które myślę, że warto rozwijać w przyszłości:
- Angażowanie publiczności. Każdego dnia widzowie otrzymywali kartki do głosowania. Każdego dnia, o odpowiednich porach, każdy blok oddzielnie. Przyznam, że lekko przerażał mnie ten pomysł. I zaskoczyło mnie, kiedy ludzie podchodzili do wolontariuszy i dopytywali o karty. No cóż, mnie też zdarzyło się zagłosować. Zmiana systemu głosowania publiczności jest o tyle skuteczna, o ile sprawiedliwsza. Wydaje mi się, że do tej pory publiczność głosowała na filmy z ostatniego dnia festiwalu. Teraz, dzięki nowej technice, nie tylko otrzymaliśmy informacje o frekwencji na sali kinowej, ale również możliwe staje się zbadanie gustów publiczności.
- Karty do głosowania. Wspominam o nich po raz drugi, ponieważ stały się bezpośrednią formą ekspresji publiczności. Widzowie zapisywali na nich pierwsze wrażenia, opinie, czy też uwagi do organizatorów oraz pozdrowienia
Jeśli organizatorzy chcieli poświęcić więcej uwagi analizie widowni – to dobry kierunek.
- Wyeksponowanie filmowego Lublina. Do tej pory Lublin był tylko miejscem, w którym odbywała się akcja kręcenia filmów przez Kinojady (grupę filmowców z całego świata uczestniczącą w maratonie robienia filmów). Natomiast prezentacja działających w kinematografii Lubelaków wzmacnia znaczenie regionu.
Było tam jeszcze kilka rzeczy, które warto by wspomnieć, jednak czuwajacy.pl nie jest miejscem, żeby o nich pisać. Pozostawię to w domenie domysłów 😉
U nas nie ma czerwonych dywanów
Głównym elementem, który w jakiś sposób jest kontynuacją Złotych Mrówkojadów, jest gala. Humorystyczna, nieco prześmiewcza, bez specjalnego dress code. Z pewnością jej dużym atutem są prowadzący: Przemek Buksiński i Marek Żmuda. Te dwie osobowości z pewnością zachowują pierwotny klimat imprezy i przyciągają publiczność. Pełna sala widowiskowa Centrum Kultury może być tego idealnym dowodem. Okej, bądźmy szczerzy, połowę publiczności stanowili wolontariusze, ale ważne, że byli na tyle zainteresowani festiwalem, że bez przymusu pojawili się na gali. Kolejną część widowni stanowili festiwalowi goście i przyjaciele organizatorów, co też jest zrozumiałe; wreszcie, byli tam ludzie szczerze zainteresowani werdyktem jury. I tych cenię sobie najbardziej, szczególnie ich dyskusje na temat werdyktu.
Natomiast co mnie osobiście wprawia w depresyjny nastrój podczas gali? Samotne statuetki Złotego Mrówkojada, piękne w tym roku, których nie ma kto odebrać. Rozumiem, że jury zjeżdża się w trakcie festiwalu, że ma do obejrzenia ponad 70 tytułów i wybór tych najlepszych jest trudny; rozumiem, że na dzień przed ogłoszeniem wyników niemożliwe jest ściągnięcie tego czy innego reżysera zza granicy. Ale przykro się robi, kiedy na gali „największego festiwalu filmowego po tej stronie Wisły” nie ma ani jednego reżysera zwycięskiego filmu. Może jest jakiś sposób, żeby rozwiązać tę sytuację?
Mrówkoskala
Jedna z wolontariuszek próbowała wprowadzić „mrówkookejkę”, czyli pewną skalę do głosowania. Idąc za tym pomysłem, posłużę się mrówkoskalą od 1 do 10, gdzie 1 oznacza „tragedia”, a 10 – „rewelacja”.
Według tej mrówkoskali 11. edycję Lubelskiego Festiwalu Filmowego ocenię na mocne 6.
0 komentarzy