Trochę z innej planety. Był kiedyś taki zakład – poszło o szorta, bardzo specyficznego, należało zmieszać bohatera jednej ulubionej powieści z antagonistą innej. I tak to wyszło…

Co się stanie kiedy spotkamy Crowley’a i Konrada Wolskiego na dworcu w Warszawie?

„Krasnale są w drodze”

Obudził się, przepełniony jakimś nieokreślonym lękiem. Znów śniła mu się ta Ruda. Podążała jego tropem, niedbale wyznaczając ścieżki wojny. Ostatnio upodobała sobie Ukrainę, dlatego czmychnął stamtąd zaraz po niedawnej katastrofie lotniczej.

Prawdę powiedziawszy był w ruchu od kiedy zbuntowany Antychryst przełożył Apokalipsę. I to on – Crowley – musiał uciekać z angielskiej krainy przybytku. Cóż miał zrobić, kiedy ścigała go nie tylko Ruda, ale i agenci Nieba, nie mówiąc już o piekielnych wywiadowcach z Głębi? Tym ostatnim nie miał nawet czasu i sił wyjaśnić, że to nie z jego przyczyny Apokalipsa się nie powiodła. W końcu i tak nie miało to większego znaczenia. Przecież im dłużej świat się kręcił, tym większą mieli szansę na zwycięstwo. Czasami Crowley miał wrażenie, że pod tym względem niemożliwe jest zreformowanie średniowiecznych umysłów agentów Piekła.

Nic to, londyńska obwodnica M25 działała dalej, a Crowley podróżował uparcie po wschodnich krańcach Europy. Od tygodnia przebywał w Polsce i z bólem serca musiał przyznać, że ci Polacy to jednak w diabła nie wierzą. Swego czasu tak potraktowali Lucyfera, że ten z braku roboty próbował popełnić samobójstwo[*]. Mając to na względzie A. J. Crowley znalazł się na liście Wojewódzkiego Urzędu Pracy i z braku lepszego lokum osiadł na ławce przestronnego Dworca Centralnego. Chociaż przygnębiała go ta perspektywa, w głębi zbolałej duszy uważał, że kloszard to najlepsza przykrywka jaką mógł kiedykolwiek wymyślić.

Uciekając z londyńskiego mieszkanka przed zbliżającą się pogonią psów piekielnych, zabrał tylko to co miał na sobie: dobrze skrojony garnitur Dolce & Gabbana oraz buty z wężowej skóry, które teraz już nie wyglądały na buty z czyjejkolwiek skóry. Najbardziej żal mu było samochodu. Bentley, rocznik 1926, dla takiego cacka warto było nawet zabić, jednak był za bardzo rozpoznawalny i rzucałby się w oczy na warszawskich drogach. A tego właśnie Crowley chciał uniknąć.

Siedział więc na ławce Dworca Centralnego i obserwował przechodniów. Jedni spieszyli się na autobus, inni… także się spieszyli, zapewne na inny pojazd. Pod tym względem Warszawa nie różniła się od Londynu. I dobrze, bo Crowley czasami tęsknił.

Kątem oka przyuważył wchodzącego do budynku mężczyznę w jasnym płaszczu i angielskiej czapce na głowie. Śmierdziało od niego szpiegiem, a co jak co, ale Crowley na kilometr potrafił wyczuć bratnią duszę. „Ty i ja jesteśmy jednej krwi” zaśmiał się w duchu. Nazywał się Wolski, major Konrad Wolski, oficer polskiego wywiadu. Poznali się dawno temu, w samolocie z Wilna. Wolski wracał ze spotkania z kolegą po fachu, mocno podchmielony, Crowley, wiecznie dżentelmen, zaoferował mu drinka. Nie przewidział jak mocną głowę może mieć Polak. W każdym razie, od tamtej pory zostali kolegami, jeśli można mówić o tak bliskiej znajomości między oficerami wrogich sobie agencji.

Wolski kupił w kiosku gazetę i usiadł na ławce obok diabła.

– Powiedz mi A.J. – rzekł na powitanie. – Nie wiesz ty przypadkiem nic na temat naszej ostatniej afery?

Mówił o aferze podsłuchowej, w tym-tamtym lokalu, u tego-tamtego, który już nie ma tego programu kulinarnego na Polsacie. Oczywiście Crowley wiedział sporo, zrobił sobie nawet notatki, które dla niepoznaki trzymał w bucie. Powtarzał, że to na wszelki wypadek, w razie jakby Góra dorwała go pierwsza.

– Po jednej stronie nić, po drugiej… krasnale ogrodowe – zanucił. – Co mam ci powiedzieć?

– Kto maczał w tym łapki?

Crowley wydał z siebie atawistyczny syk. Robił tak zawsze, kiedy się zapominał, albo czuł wyjątkowo rozdrażniony.

– Pytasz samego diabła, żeby wyjaśnił ci politykę? – spytał, ale po chwili dodał. – Mówią, że rozpoczęły się rządy kelnerów; powiadają też, że zbliża się wojna i nawet „łaska” waszego ministra nie pomoże w tej kwestii.

Wolski najwyraźniej wyczuł ironię, bo wyprostował się i ukradkiem rzucił spojrzenie wokoło. Nie dostrzegł niczego podejrzanego, ale Crowley wątpił, czy gdyby nawet Konrad chciał, dostrzegłby niewielką kamerkę wmontowaną przy kasie numer jeden. Nie była to typowa kamera jakiej używa się w Polsce dla bezpieczeństwa publicznego. Ta miała więcej zachodniego uroku, a takich technologii używali chociażby w CIA. Nic dziwnego, że się tu znalazła, w końcu współcześnie każdy każdego podsłuchuje.

– Crowley, jesteśmy kolegami…

– Ładny mi kolega, – obruszył się diabeł. – Chce informacji, a przychodzi z pustymi ręka- – urwał widząc jak Wolski wyjmuje z teczki papierową torebkę. – Pączusie! – zawył Crowley z zachwytu, wyrywając majorowi torebkę. – Danina przyjęta – oznajmił, narkotyzując się zapachem świeżych pączków twarożkowych.

– No więc? – ponaglał go Wolski.

Crowley nie miał do zaoferowania żadnych informacji. Według jego skromnej opinii, afera podsłuchowa była zwykłą dziecinadą, amatorszczyzną, mówiąc dobitnie. Niemniej, co mu szkodziło skierować uwagę Wolskiego na podążającą tropem diabła pogoń?

– Niewiele wiem. Podobno Ruda… znasz Rudą? Dla was to ona chyba jest Carmine Zuigiber.

– Handluje bronią – potwierdził Konrad. Stenton z MI6 wspominał, że jej szukają.

– A tak, dokładnie. Więc Ruda, przeniosła się teraz na wschód, tu niedaleko, mówiąc uczciwie, za granicę. Nie wiem za wiele, to bardziej plotki…

– Mów – rozkazał zniecierpliwiony major.

– No więc powiadają, że szykuje się przemyt. Sto pięćdziesiąt czerwonych krasnali ogrodowych wypełnionych bronią i amunicją – wymyślił na poczekaniu.

Z miny Wolskiego wyczytał, że połknął przynętę.

– Dlaczego krasnale?

– Bo są czerwone i brzydkie, i mają dziwacznie wyszczerzone gęby z parszywymi uśmieszkami – oznajmił poważnie.

Wolski kiwnął głową.

– Czym je będą przewozić?

– A co ty się mnie pytasz? – odparł diabeł. – Wymyśl coś. Nie będę ci przecież wszystkiego podawał na tacy, rusz tą swoją… w końcu od czegoś ją masz.

Jak śmiał! Ten Wolski to sobie myśli, że jak major to mu może rozkazywać, jemu Crowley’owi, byłemu agentowi Piekła, ściganemu przez dwie agencje i Rudą. Z całej zgrai Ruda była najgorsza, ale diabeł nie chciał tego przyznać głośno. A już na pewno nie przed Konradem.

Miał tylko nadzieję, że Wolski zajmie się przez jakiś czas szukaniem wiatru w polu i da mu spokój.

***

Kilka dni później Crowley wyczytał w gazecie informację, że dzięki sprawnej akcji Centralnego Biura Śledczego i funkcjonariuszy Izby Celnej, na przejściu granicznym w Dorohusku udaremniono przemyt broni i amunicji. Według doniesień rzecznika prasowego policji, przewożone materiały ukryte były w krasnalach ogrodowych. Nie pozwolono prasie obejrzeć ładunku furgonetki.

Crowley zanosił się od śmiechu.

[*] Krążą ploty, że na redaktora antyreligijnego pisma go nie chcieli, bo wierzył w Boga; na wynalazcę też się nie nadawał, bo zbyt marne czynił cuda. I dalej byłby bezrobotny, gdyby nie został aktorem.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *