Przez wiele lat podziwiałam brytyjskie BBC za to, że produkują seriale, których fabuły czerpią z historii i legend Anglii. Zazdrościłam im tych produkcji i pytałam: dlaczego Telewizja Polska nie mogłaby robić podobnych rzeczy? Przecież historię mamy bogatą, pełną bohaterów i legend, na pewno znalazłoby się coś wartego opowiedzenia. I jest, stało się, marzenia o produkcjach narodowych się spełniły, ale czy na pewno?
„Korona królów” według zachęcającego opisu na portalu filmpolski.pl jest to serial, który „opowiada o kulisach władzy Kazimierza Wielkiego, króla Polski w latach 1333–1370, ostatniego władcy z dynastii Piastów”.
Obraz ma swoich obrońców i hejterów, może ich mieć i nie ma w tym nic dziwnego, bulwersujące jest jedynie to, że miesza się w całość politykę. Dlaczego zwolennicy produkcji od razu mają być (żeby zacytować klasyka) „pisowskim motłochem”, a przeciwnicy – „lewaczkami” i „rechociarzami antypolskimi”? Kurczę, ludzie, to tylko serial. Może dobry, może nie, ale wciąż jest to pewien tekst kultury.
Spróbuję wypośrodkować te skrajne opinie, całkowicie wyłączając z nich politykę.
Zacznę od negatywów, bo w tym wypadku nie można odmówić hejterom racji. Ta produkcja jest po prostu zła… chociaż, parafrazując Oscara Wilde’a: nie ma dobrych lub złych filmów, są tylko dobrze lub źle nakręcone.
Można by tu wymieniać wszelkie nieścisłości historyczne, przyczepić się form językowych czy wykorzystania modlitwy „Ave Maria”, która została spisana dopiero około XV wieku, czy wreszcie tego, że – na co zwraca uwagę pewien znany redaktor – barwniki syntetyczne zostały wynalezione dopiero w XIX wieku. Można podać jeszcze wiele innych zarzutów, w mniejszym lub większym stopniu prawdziwych. Chociaż tak naprawdę cały hejt sprowadza się do wspólnego mianownika: faktu, że „Koronę królów” wyprodukowała TVP.
Może jest to wina scenarzystów i konsultantów, może niskiego budżetu? A może pewnej przyjętej konwencji, bo telenowela ma to do siebie, że jest rodzajem mało ambitnej, aczkolwiek popularnej wśród ludzi bajędy. Spodziewam się, że pomysł na „Koronę królów” zrodził się w odpowiedzi na popularność tureckiego serialu „Wspaniałe stulecie”, dlatego obraz i motywy są nieco przerysowane.
Co do zarzutu, że serial jest propagandowy. Myślę, że to za duże słowo; propagandowym określiłabym film niemieckiej telewizji publicznej z udziałem Róży Thun. W przypadku „Korony królów” powiedziałabym raczej: subiektywny obraz. W końcu nie jest to dokument, który w założeniu ma trzymać się faktów, ale produkcja fabularna o zgoła odmiennej konwencji.
„Korona” nie jest arcydziełem i nigdy nie będzie, ale nie taki też miał być jej cel. A cele mogły być dwa: wzrost oglądalności telewizji publicznej – i to będzie cel główny – oraz edukacja widza. Zakładam, że i ten ostatni został osiągnięty, skoro hejterzy tak skrupulatnie kartkują książki historyczne, aby znaleźć dowody na potwierdzenie swoich racji.
Oczywiście, do seriali typu produkcje BBC Telewizji Polskiej jeszcze daleko, ale cieszy mnie chociaż ten pierwszy krok. Nawet jeśli jest to krok nieudolny, to lepiej jest go zrobić, niż bezczynnie stać w miejscu.
Na zakończenie przytoczę takiego oto tłita niejakiej Kejt Ha: „Wolę najsłabszy serial historyczny niż kolejną misyjną telenowelę o niczym, promującą zdrady i rozwody”.
0 komentarzy