Opowiadania Singera mają w sobie magię, którą trudno jest opisać w kilku słowach. Trudno jest nawet próbować. Nic dziwnego więc, że najlepszą formą ich przedstawienia jest widowisko cyrkowo-teatralne. Nic dziwnego także, że od ośmiu lat po Lubelszczyźnie wędruje festiwal Śladami Singera, rok rocznie z nowym spektaklem przygotowanym w oparciu o inne opowiadanie. Tego lata wzięto na warsztat tekst „Gimpel Głupek”, ale przewodnikiem okrężnego cyrku pozostał jak zawsze Jasza Mazur, bohater „Sztukmistrza z Lublina”.
Trupa festiwalowa gościła także na Carnavalu Sztukmistrzów, bo przecież coroczny karnawał nie może odbyć się bez najzdolniejszego cyrkowca wszech czasów, pochodzącego właśnie z Miasta Inspiracji. Jak co roku, także i teraz, zgromadziła liczną widownię i czemu się dziwić? Festiwal Śladami Singera zdobył już pewną renomę zarówno wśród odwiedzanych miejscowości (w tym roku było ich dwanaście), jak i wśród mieszkańców Lublina, którzy spośród wielu atrakcji karnawałowych, wybierają właśnie Singera.
Co ich takiego wyróżnia, że przyciąga? Że wśród widowni pojawiają się stali odbiorcy? Że oczekuje się od nich bezspornie najlepszego występu? Nie ma wątpliwości, że chodzi o artystów. O tę międzynarodową, starannie wyselekcjonowaną grupę, która zbiera się ten jeden raz by przez dwa tygodnie podróżować po miasteczkach Lubelszczyzny. Dzięki nim każdy spektakl oferuje występy wielu osobowości, a wszystkie indywidualne występy spięte w narrację o Jaszy tworzą widowisko niepowtarzalne.
Uznaję się raczej za nienachalnego sympatyka twórczości Singera i Festiwalu, od kiedy w dwa tysiące piętnastym roku widziałam ich spektakl po raz pierwszy. Od tamtego czasu zdarzyło mi się obejrzeć jeszcze dwa inne widowiska i (niejako wbrew sobie 🙂 ) nie mogę złego słowa powiedzieć o reżyserii czy wykonaniu.
Powtórzę raz jeszcze: każdy z tych spektakli jest inny i niepowtarzalny, posiada nieco odmienny skład grupy, dlatego nie można do końca porównywać poszczególnych edycji Festiwalu; Takie porównanie kompletnie mija się z celem. Mam jednak to skrzywienie, że porównywać lubię, mam też ogromny sentyment do twórczości Singera i – może to wina dyrekcji Festiwalu – oczekuje wysokiego wykonania artystycznego. Pod tym ostatnim względem się nie zawiodłam jednak, jednak w tegorocznym spektaklu czegoś brakowało, takiego „efektu WOW”, który towarzyszy temu Festiwalowi. Powiem więcej, w pewnym momencie był zbyt monotonny, dokładnie widoczne było to w ciągu występów: taniec, mim, taniec, mim. To zestawienie sprawiło, że poczułam znużenie; takie chwilowe, ale jednak obecne. I nie mam na myśli, że mi się nie podobało, wręcz przeciwnie, tylko ten brak dynamizmu był zbyt odczuwalny.
Rozumiem, że reżyser miał pewną koncepcję, koncepcję wyjątkową i szanuję go za to, jednak ta przewaga numerów tanecznych, szczególnie skupionych w bloku jeden po drugim, była zbyt widoczna. Biorąc pod uwagę, że był to trzeci spektakl reżyserowany przez Ośrodek Brama Grodzka, uważam spektakl za dobry, ale nie rewelacyjny.
0 komentarzy