– Wesołych Świąt! Merry Christmas! – wołał mężczyzna w przebraniu Mokołaja, stojąc na rogu ulic Spokojnej i Cichej.

Archibald, demon nadzwyczajny, wprowadził się niedawno do Lublina i ciekawy był miasta. Dostrzegł podejrzanego mężczyznę i zaczął mu się przyglądać. Był wysoki i chudy. Biała broda odlepiała się przy lewym uchu, a strój wyglądał na jakby był o  trzy numery za duży i Archie pomyślał, że gdyby nie ten pasek w rejonie brzucha, całe wdzianko zsunęłoby się z niego w jednej chwili. Niemniej była to dość interesująca figura.

Archibald słyszał opowieści o przedterminowych świętych, które odbywały się w hipermarketach, ale zwykle uważał je za brednie. Dopiero teraz, kiedy trafił do wielkiego miasta, mógł się przekonać ile racji było w tamtych historiach.

Usadowił się wygodnie w kawiarence naprzeciw. Zajął miejsce przy oknie, zamówił kawę i spokojnie obserwował czerwonego krasnala.

Dziwny święty uśmiechał się do ludzi, wyciągał z worka lizaki i wręczał je dzieciom, które miały na tyle odwagi, żeby zaciągnąć w jego stronę rodzica. Pytał wtedy, czy były grzeczne, chociaż zapewniał, że wie wszystko. Dlatego Archibald zdziwił się, kiedy następnie zwrócił się z tym pytaniem do rodziców. Ci oczywiście, sterroryzowani wcześniej przez dzieci i obawiając się późniejszej histerii, odpowiadali: tak, były grzeczne. Po prostu aniołki, jak na obrazie Raphaela.

Demon sięgnął pamięcią i wydobył replikę obrazu. Zemdliło go, kiedy pomyślał o tłustych amorkowatych bachorkach ze skrzydełkami od „Madonny Sykstyńskiej”. Zupełnie nie rozumiał jak można się zachwycać czymś takim. A jeszcze, kiedy uświadomił sobie, że te amorkowate istoty Raphaela mają przypominać bestie określane mianem „cherubów” ryknął śmiechem tak potężnym, że obecni w restauracji spojrzeli w jego stronę. Zignorował to skupiony na postaci czerwonego krasnala.

Pociągnął łyk kawy; skrzywił się. Z właściwych sobie cech była jedynie czarna. A kelnerka zapewniała, że jest jak szatan – pomyślał z wyrzutem – najwyżej podrzędny daimon. Cóż, kawą się dziś nie nacieszy. Odsunął filiżankę z niesmakiem; I wtedy to zauważył. Czerwony człowiek wręczał prezenty dorosłym!

Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, iż prezent ten przypominał zwykłą kartkę papieru – w kolorze czerwonym.

Archibald zaciekawiony przysunął się do szyby. Z tego miejsca nie mógł  dostrzec zawartości kartki, postanowił więc zbadać sytuację z bliska. Zapiął się wysoko, naciągnął kapelusz na oczy i wolnym, znudzonym krokiem ruszył w kierunku domniemanego świętego.

Mroźne powietrze uderzyło go po policzkach. To zabawne – zima, mróz, śnieg trzeszczący pod butami – w takich chwilach zdawało mu się, że może zmrozić swoją ciemną naturę i na powrót stać się aniołem. Pobożne życzenie. Po tylu wiekach niewoli w murach Pandemonium, zima wzbudzała w nim zapomniane już uczucia piękna. Piękna kojarzonego z czystością, której nie posiadał i wolnością, której nigdy nie zdobył.

Bawiły go bałwany z węglowymi oczami i marchwkowatymi nosami, a bardziej te z różdżką przypominające gorszą wersję Harry’ego Pottera.

Rozśmieszały go zakorkowane ulice i ci śmieszni ludzie, którzy nie potrafili zrozumieć, że w taką pogodę miejskie środki transportu nie kursują. Zadziwiał go heroizm nielicznych, którzy z łopatą w ręku, próbowali dokopać się do samochodów. Podziwiał tych ludzi. Byli wtedy podobni do niego: próbowali walczyć z pewnym przeznaczeniem – zawsze walczy się z wizją klęski. Przynajmniej próbowali.

Zwolnił. Czerwony święty pozdrawiał kolejnych przechodniów. Ukłonił się Archibaldowi.

– Wesołych Świąt! – powiedział wyjmując z worka kartkę.

– Do Świąt jeszcze daleko – odparł demon przyjmując prezent. – Poza tym nie wyglądasz na świętego od charytatywności.

– To nowa moda. Stary styl, dużo ćwiczeń. Elfy wymyśliły aerobik.

– Przypominasz pogańskie bóstwo. A ja nie lubię pogańskich bóstw – rzekł Archibald i rzucił Mikołajowi nienawistne spojrzenie.

Człowiek zmieszał się i odpowiedział nerwowym śmiechem.

– Nie, nie, nie. Święty. Jak najbardziej święty.

Archibaldzmierzył go wzrokiem. Podejrzenie wyraźnie odbiło się na jego twarzy.

– A zrób ho-ho – rozkazał.

– Ho-ho-ho.

Demon pokręcił głową.

– Zaśmierdziało pogańszczyzną. To musi brzmieć głęboko. Jeszcze raz.

– HO-HO-HO.

– Teraz lepiej.

Przebieraniec odetchnął z ulgą, przybrał pozytywny wyraz twarzy i spytał

– Co chciałbyś dostać od Mikołaja?

Archibald zastanowił się. Właściwie nigdy nikt go o to nie pytał – pewnie dlatego, że w Piekle nie obchodzono ziemskich  świąt. I nagle uderzyło go jak wiele rzeczy znajduje się na jego liście rzeczy, które „chciałby dostać”.

– Więc tak – odchrząknął – chciałbym rzędu dusz, władzy nad światem, Apokalipsy, takiej ze spadającymi gwiazdami, czterema jeźdźcami i w ogóle; co jeszcze? Pluszowego misia; demokracji w Niebie, anarchii na Ziemi, władzy absolutnej w Piekle, kolonii w Czyśćcu, mostu nad Jeziorem Ognia i żeby ktoś w końcu przebudował lewe skrzydło Pandemonium…
Mikołaj zamrugał kilkakrotnie.

– Tak – wręczył demonowi i lizaka. – W takim razie zapraszam do nowo otwartego hipermarketu. Na pewno znajdzie pan coś dla siebie.

Z tymi słowami wycofał się pospiesznie i ruszył w kierunku najbliższego przechodnia.

– Wesołych Świąt!

Archibald trzymał w ręku kartkę – ulotkę z pięcioprocentową zniżką na zakupy w owym hipermarkecie. Bezwiednie rozluźnił uścisk – wypadła; przyjaciel wiatr porwał ją nim zdążyła dotknąć ośnieżonego chodnika.

Długo wpatrywał się w cukierka na patyku. W oku zakręciła mu się łza – nie zauważył, (a gdyby nawet, nigdy by nie przyznał) że płakał. Czy to miało znaczyć, że te pragnienia nigdy się nie spełnią? A ten lizak? Miał być tylko nagrodą pocieszenia? Jakimś zastępstwem?

Pierwszy raz tej zimy poczuł się naprawdę smutny. Skoro marzenia się nie spełniają, po co w ogóle marzyć?

 

 


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *